Z wyjazdu do kuzynów na wieś wróciłem ze skrzynką jabłek i wiaderkiem winogron. Z części owoców ugotowany został kompot jabłkowo-winogronowy. Kompot smakował genialnie, a ja stwierdziłem, że z pozostałej masy zrobię jakieś smarowidło owocowe na kanapki. Wymęczyłem się setnie przy usuwaniu pestek z winogron, ale stwierdziłem, że warto się trudzić, żeby mi potem pestki nie strzelały między zębami. Przesmażyłem owoce, do tego, co miało zamienić się w dżem, dodałem sporo cukru i symboliczną łyżkę żelfixu. Oddzielonej na jeden słoik porcji nie dosładzałem, a zamiast tego dodałem łyżeczkę octu ryżowego i łyżeczkę oliwy. Do masy wrzuciłem jedną Bhut Jolokia Red (świeżo zerwaną z krzaczka na parapecie) i kilka rodzynek. Całość przeblenderowałem solidnie (na małym nożu), zapakowałem do słoiczka, który następnie pasteryzowałem w piekarniku razem z innymi przetworami.
W garnuszku smakował zacnie - na początek mocna nuta owocowa, słodko-kwaśna (bo cukier ze złamanych przymrozkiem winogron walczył z odrobiną octu), a za moment - uderzenie kapsaicyny. Teraz dojrzewa w słoiku, dam mu trochę czasu, żeby się skomponował
Myślę, że będzie doskonałym dodatkiem do mięs duszonych lub zapiekanych w naczyniu żaroodpornym.