Średnich rozmiarów bakłażan oskórowałem i pokroiłem w niewielkie kawałki. Dodałem do tego jedną czy dwie słodkie papryki, w celu uzupełnienia masy, a całość potraktowałem solidnie blenderem. Otrzymaną siekaninę przełożyłem do garnka, dodałem objętościowo mniej więcej tyle samo koncentratu pomidorowego. Dorzuciłem odrobinę bazylii i zgniecione dwa duże ząbki czosnku. Polskiego! Takiego, co jak się go obiera, to się klei do palców Całość gotowałem, aż uzyskało jednolitą konsystencję i odpowiednią gęstość.
Wcześniej, również za pomocą blendera, przygotowałem pastę z czerwonych Jolek. Ognistą masę dodałem do podgrzewanego sosu, uzupełniając dwiema łyżkami oliwy z oliwek i dwiema łyżkami octu ryżowego. Solidnie wymieszałem, potrzymałem jeszcze chwilę na ogniu i przełożyłem do słoików.
W pierwszej chwili smakuje trochę jak ajwar, a potem włącza się smak tego, co pali i piecze.
Na obrazku to ten słoik po prawej stronie - jak widać, zawartość już zaczyna znikać.
Po lewej stronie, w mniejszym słoiczku, właściwie tak samo przygotowywany sos, tylko nie ma bakłażana, a w całości zastąpiła go słodka, mięsista papryka - stąd bardziej intensywny, czerwony kolor.
Zrobiłem też jeden słoiczek eksperymentalny, gdzie do pasty paprykowo-pomidorowej dodałem wcześniej przygotowany wywar goździkowo-jałowcowy. Na razie obiekt eksperymentu kulinarnego stoi w piwnicy i dojrzewa, czekam aż całość się przegryzie i jak otworzę, to dam znać, jak smakuje.